Bolivia
20.02.2009 godzina 3 w nocy wyruszamy, idą z nami Filippe przewodnik i jeden Francuz, też Filipe. Drugi przewodnik zabiera ze sobą dwóch chilijskich alpinistów, dochodzą z nami do 5000 metrów i zawracają. Po morderczej walce docieramy na szczyt o 14.30. Decydujemy się na nurkowanie tego samego dnia co jest wyzwaniem samym w sobie. Łukasz schodzi ze mną do wnętrza krateru, 200 metrów w dół i pomaga założyć skafander i montuje sprzęt. Zaczynamy przygotowania, w międzyczasie na szczyt dociera niemiecki alpinista Marcus, który chciał zobaczyć to nurkowanie, o którym mu opowiadaliśmy w bazie wypadowej na szczyt. Jest zdziwiony, że dotarliśmy tak późno do szczytu, do czasu aż podnosi nasze plecaki i staje oniemiały...mówi, "że jest to niemożliwe żeby człowiek w takim tempie dotarł do krateru z takim ciężarem na plecach...".
15.00 wchodzę do wody. Muszę wypłynąć po paru minutach, bo automat mam uszkodzony. Łukasz szybko zmienia mi automat na drugi i schodzę ponownie pod wodę, spędzam na dnie jeziora 40 minut ... (Meksykanie 11 minut) . Decyduję się szybko na drugie nurkowanie które trwa ok. 20 minut, robię zdjęcia niesamowitych czarnych i czerwonych żyjątek oraz skał pod wodą.
Wynurzam się, gdy byłem pod woda, skała wielkości małego fiata runęła w dół jeziora w miejscu, w którym wchodziłem do wody i o mało co nie zabiła śpiącego Filipa, gdyby go Łukasz nie odciągnął na bok. Szybko się przebieram i wchodzę do szczytu wulkanu, schodzimy w dół - zmierzamy do bazy, ledwo trzymam się na nogach.
Francuz i Niemiec z chilijskim przewodnikiem idą szybko, za szybko jak dla mnie. Robi się bardzo zimno, Łukasz poszedł z nimi ale został na ok. 5300 czekając na mnie ok. godziny, palce przymarzły mu do kijków trekkingowych. Przebieramy się w ciepłe ubrania i pędzimy w dół, nie daję rady w tym tempie, ciężar plecaka robi swoje, ślizgam się po skalach, robi się ciemno i bardzo wietrznie, jako ostatni docieram do samochodu grubo po 21 czasu boliwijskiego, jestem skonany, na dodatek nie mieliśmy wystarczającego zapasu wody. Jestem odwodniony i zmarznięty. Na górze jest juz ok. minus 20 stopni - uciekłem w ostatniej chwili od tego mrozu. Jestem bardzo wykończony. Na drugi dzień opuszczamy Boliwię, w San Pedro wielkie święto, ludzie gratulują nam, zaczepiają na ulicy, jest sympatycznie, powoli dochodzimy do siebie.
Poniżej linki do artykułów o wyprawie w lokalnej prasie:
www.mercuriocalama.cl
www.estrellaloa.cl
ŻRÓDŁO: www.wyprawy.az.pl